Jak
może część z Was wie, nie dawno
wróciłam z obozu Camp by Ann,
które odbyło się tradycyjnie w Dojo - Stara Wieś. Spotkałam się przez to z wieloma pytaniami, jak również pochopnymi opiniami
(niezbyt przychylnymi), więc postanowiłam, że przybliżę Wam to, jak NAPRAWDĘ
wygląda ten obóz.
Zacznę od miejsca, w którym
się on odbywa, ponieważ jest
przepiękne. Co prawda można
stwierdzić, że to na końcu świata, że nic tam nie dojeżdża… Owszem, ale coś za
coś. Dojazd jest słaby
i wcale tego nie ukrywam. Natomiast pobyt w tym cichym, urokliwym ośrodku, zewsząd
otoczonym przez przyrodę w zupełności to rekompensuje!
Klimatyczna wioska, którą niejako stanowi Centrum Japońskich
Sportów i Sztuk Walki (bo tak brzmi pełna nazwa) pozwala odpocząć,
zrelaksować się i psychicznie
zresetować.
Jesteśmy tam zakwaterowani w sporych domkach po siedem osób. Na
jeden domek przypadają 4 sypialnie (1 jedynka
i 3 dwójki), 3 łazienki, aneks kuchenny
oraz salon z wyjściem na taras. Co jest wspaniałym udogodnieniem dla 7 kobiet szykujących się na jedną godzinę jednocześnie? Otóż we wnęce między aneksem kuchennym a
łazienkami znajduje się duży blat z dwoma umywalkami, dozownikiem na mydło oraz wielkie lustro! Nie musiałyśmy więc blokować łazienki pozostałym
osobom, chcąc uczesać włosy/poprawić wygląd/umyć ręce – uwierzcie mi, że była to super sprawa!
Standard
całego domku także
jest bardzo wysoki, niczego tam nam nie brakowało.
Okay, telewizora może i nie było, ale bądźmy szczerzy – żadna
z nas nie miałaby na to czasu ani siły.
Każdy uczestnik obozu ma zapewnione wyżywienie, zapas wody i napojów
izotonicznych. Jest też ubezpieczenie oraz
opieka fizjoterapeutów.
Wszystko
odbywa się na Camp by Ann na wysokim poziomie. Od posiłków począwszy, przez wykłady,
po same treningi.
Może Was rozczaruję, może zadziwię, ale nie wygląda to tak, jak zostało to
ostatnio napisane na jednym z portali plotkarskich – wtedy nie miałybyśmy takich zakwasów! Otóż, moi najmilsi, my tam
nie spędzamy czasu na plotkowaniu i leżeniu do góry tyłkami, jak mogłoby
się niektórym wydawać… Nie, my tam zapierdzielamy od rana do wieczora, pracując nad naszymi celami, z którymi
wybrałyśmy się na obóz. Mamy 3 (!) treningi
dziennie - rano rozruch, którym zazwyczaj jest bieganie w terenie, podbiegi itp.
Po śniadaniu jest chwila przerwy na małą drzemkę (może zabrzmi to dziwnie, ale w większości przerw między treningami, kładłyśmy się i spałyśmy, by organizm szybciej się
zregenerował) i kolejny trening – o znacznie większej intensywności
niż poranny. Po obiedzie wykład,
kolacja i ostatni trening.
Co
robimy na treningach? Każdy trwa około 1,5 – 2 godzin. Formy treningów są bardzo zróżnicowane. Czasem jest
to Karate Cardio, czasem trening wzmacniający,
funkcjonalny, ze sprzętem… A czasem zumba (z
cudowną Katrinką i Andzią), tabata czy mój
ukochany boot camp! Troszkę śmieszne, że trening, którego obawiałam się najbardziej, okazał się być tak wspaniałą, fajną formą aktywności fizycznej, a wyrzut
endorfin po nim – nieziemski!
Podczas
treningów nie ma obijania się. Wszyscy mocno
pracujemy (zwłaszcza z obciążeniem),
staramy się, dajemy z siebie wszystko. Motywujemy siebie nawzajem. Jak
ktoś nie daje rady, odpoczywa chwilkę i wraca do ćwiczeń. W trakcie zajęć ze
sztangami może i można znienawidzić trenera, ale tylko na krótki moment, bo już po zajęciach się go uwielbia. Ból mięśni daje nam poczucie satysfakcji. Tego, że dałyśmy z siebie wszystko. Mi boot camp (czyli połączenie ćwiczeń typowo żołnierskich z gladiatorskimi) udowodnił, że jedyne ograniczenia
siedzą w naszych głowach.
Umysł podpowiada, że już dość, ale ciało potrafi zrobić
jeszcze więcej. Jeśli się tylko chce, to można.
Przeżyłam i zrozumiałam to na własnej skórze!
Oczywiście, to nie jest tak, że
jesteśmy tam wszyscy zaprawieni w bojach i nie mamy dość. Przełom drugiego i trzeciego
dnia jest zawsze najtrudniejszy. To tak zwany moment kryzysowy. Co mogę na to poradzić?
Boot camp! Poważnie! Porządnie się zmęczycie, ale
zaczerpniecie ogrom energii.
Kolejnym
elementem jest jedzenie, które na obozie jest WYŚMIENITE!
I jest go bardzo dużo – nikt nie powinien
być głodny po takich posiłkach. Jako dodatek otrzymaliśmy w
naszych welcome packack jadłospis na czas trwania
campu wraz z przepisami tak, byśmy mogły sobie to spokojnie odtworzyć w
domu.
Ludzie.
Bo to oni są najważniejsi na tym obozie.
Wszyscy się do siebie uśmiechają, zagadają. Nie ma podziału na tych z grubym portfelem i tym cieńszym. Na grubszych i chudszych. Na tych bardziej i mniej sławnych. Jesteśmy w
Dojo po prostu sobą. Bez żadnych uprzedzeń.
Niestety,
było mi dane usłyszeć wiele niemiłych
słów na temat znanych osób,
które były ze mną na obozie z ust moich znajomych, rodziny… Cóż, ze swojej strony mogę
powiedzieć, że WSZYSTKIE „znane”
szerszej opinii publicznej dziewczyny, z którymi dane mi było dzielić ten tydzień są bardzo miłe i przyjazne. Tak samo jak cały Healthy Team, który tworzy grupka roześmianych, pozytywnie zakręconych
osób – nie da się ich
po prostu nie polubić! No i docieramy do
samej Ani Lewandowskiej, o której krąży wiele…opinii? Sama nie wiem, jak to ująć. Zdziwiło mnie to, jak moi
bliscy się o niej wyrażali,
gdy usłyszeli, że jadę na Camp by Ann. Nie znają
jej, a jednak mają wykreowany obraz. Cóż.
Szkoda, że w większości przypadków jest on całkowicie mylny. Teraz mnie pytają „To jaka Ania jest naprawdę?”.
Moja odpowiedź: normalna. Bo naprawdę,
Ania jest normalną, swojską dziewczyną. Taką jak każda z nas. Nie jest nadęta,
zadufana w sobie. Z niczym się nie obnosi, nie wywyższa, a przecież
jest mistrzynią karate, więc miałaby ku temu powody! Wszystkich nas traktowała na równi. To niezwykle ciepła, kochana, zabawna i pełna
energii osoba, która potrafi zarazić
pozytywnym nastawieniem. Podniesie na duchu, da pozytywnego kopa i uśmiechnie się motywująco. Ania robi wiele i daje z siebie bardzo dużo, ciężko pracuje, dlatego
przykro mi, kiedy słyszę, jak ktoś umniejsza jej
dokonaniom albo po prostu mówi o niej źle –
tym bardziej, jeśli nigdy nie zamienił z
nią słowa, a może nawet nie widział…
Nie oceniajmy kogoś, jeśli go nie znamy – a tym
bardziej „nie wieszajmy na nim psów”. Skupmy się na
sobie, a będzie się nam żyło znacznie lepiej. ;-)
I
tak – Ania była tam z nami przez cały
czas. W końcu to jej obóz,
więc nie rozumiem, skąd
pojawiły się pomysły, że mogłoby jej nie być.
Podsumowując… Camp by Ann to wspaniała
przygoda i szczerze wypowiedzieć się na ten temat może
jedynie osoba, która to przeżyła. Nie słuchajcie pseudo
dziennikarzy, którzy wymyślają na poczekaniu jakieś
bzdury. To jest wspaniały obóz, we wspaniałym
miejscu, ze wspaniałymi ludźmi, w wyśmienitej atmosferze, którzy zarówno fizycznie, jak i
psychicznie daje nam wiele siły. Czy warto? Oczywiście, że tak! Jeśli tylko mi się uda
dostać, to bez żadnego wahania jadę na kolejny Camp!
Jeśli macie do mnie jakieś pytania odnośnie Camp by Ann - śmiało piszcie, a postaram się na wszystkie odpowiedzieć. Możecie zwracać się do mnie zarówno w komentarzach, jak i w mailach.
Komentarze
Prześlij komentarz